czwartek, 26 czerwca 2014

I. 03.

Lekkie promienie słońca ogrzewały jej policzek. Czuła unoszący się kurz znad jej okrycia, opadający lekko na jej twarz. Kosmyki włosów unosiły się lekko z powodu wiatru nadchodzącego z niezamkniętego okna. Unosząc lekko głowę poczuła lekkość ruchów, jakby ciągłe migreny opuściły ją bez pamięci.
Czyżby dzisiejszy dzień był szczęśliwy?
Uśmiechnęła się do siebie, jakby ten uśmiech miał pomóc jej tego dnia. 

Deszcz, który spowił miasto sprawił, że podróż do zakładu była trudniejsza niż poprzednie. Każdy krok w błotnistej drodze udowadniał jej, jak złym posunięciem było niekupowanie auta.
Ale skąd mogła mieć na to pieniądze?
Właśnie przypomniało się jej, kiedy to jej babcia zmarła. Ostatnia żywa osoba, dla której ona coś znaczyła. Pozostała sama, bez pieniędzy czy bliskich. 
Na pogrzebie nie było nikogo, oprócz niej. Wszystkie rzeczy babci oddała do domu pomocy społecznej, bo nigdy nie pomyślałaby, że warto byłoby je sprzedać. Taka już była.

Wejście do zakładu ozdabiała błotnista ciecz na drzwiach, z której utworzono napis: witaj zakładzie, żegnaj mózgu. 
Ciekawe co na to Hadum?
Lekkie kropelki spływały po jej szyi, gdy Katherine szła długim korytarzem do pokoju socjalnego. Wydawało jej się, że ściany się rozjaśniły, albo to ona przybrała lepszego widoku na to miejsce. Wchodząc do pomieszczenia nie zastała nikogo, co bardzo ją zadowoliło. Udała się do lustra, by związać włosy. Patrząc na swoje odbicie dostrzegła czerwoną kreskę pod okiem. Być może był to efekt wczorajszej sytuacji z Susanne. Dotknęła delikatnie rany, cały czas wpatrując się w lustro. Jej alabastrowa cera odbijała i kontrastowała czerwień rany, podkreślając ją mocno. Dlaczego zorientowała się że ją ma dopiero dzisiaj? 
- No jesteś śliczna, skarbie! - usłyszała głos pani Darkmind, która pojawiła się w pokoju z mopem i wiadrem. Jej cienka skóra na twarzy ewidentnie pociemniała, być może ze znużenia. - Co tak wcześnie, Katie?
Katie. Nazwała ją Katie. Ostatni raz zwróciła się tak do niej matka. Czuła, jak łza podrażnia jej ranę, widziała, jak pani Darkmind smutnieje. Nie potrafiła jednak zareagować inaczej.
Czasami człowiek tak ma, że jakieś przytoczone słowo znaczy dla niego więcej niż czyn, więcej niż cokolwiek innego. To słowo jest wspomnieniem. A wspomnienia najtrudniej jest wymazać. Można pozbyć się ludzi, ale nie wspomnień.
Uśmiechnęła się pośpiesznie by nie martwić swojej przełożonnej.
- Nie chciałam denerwować pani Hadum. Wydaje mi się, że mnie nie lubi - powiedziała z ironią i zrobiła śmieszną minę parodiując szefową. Darkmind oblała się rumieńcem i zaczęła się śmiać co zdecydowanie spodobało się Katherine.
- Nie zauważyłam - odparła i spojrzała na wiadro trzymane w ręce. Jej twarz posmutniała. Katherine domyślała się, że jej przełożona musi coś posprzątać, co najprawdopodobniej się jej nie podoba. - Skarbie, muszę iść. Sam West rozsypał swoje śniadanie po całej stołówce - potarła ręką czoło. - Czasami naprawdę z nim nie wytrzymuję. Wiesz dlaczego to zrobił? Bo jego żona nie lubi owsianki! - uniosła ręce wysoko, jakby się modliła. - Na litość boską, przecież ona nie żyje...
Katherine przestała ją na chwile słuchać i zdała sobie sprawę jak pochopnie oceniła panią Darkmind. Sądziła, że ta jest tutaj bo potrzebowała pomagać, najwidoczniej jednak ona sama nie garnęła się do szczególnej pomocy, a inni byli dla niej denerwującymi podmiotami, którzy nie potrafią rozumieć rzeczywistości. Tylko czasami nie wybieramy, czy rozumiemy coś, czy nie.
- Ja to zrobię - powiedziała tylko i otarła z policzka zaschniętą już łzę. - Dziś moja kolej pilnowania na stołówce, więc to zrobię. Nie widzę w tym jakiegokolwiek problemu - dokończyła i odebrała z rąk zdezorientiwanej pani Darkmind wiadro z wodą.

Stołówka wyglądem nie różniła się od innych stołówek. Żółte, lekko wyblakłe ściany oświetlane były przez promienie słoneczne przedzierające się przez duże okna.  Na środku stało pięć okrągłych stołów, każdy z nich miał przymocowane do siebie metalowym stelażem ławeczki, które na oko Katherine mogły pomieścić około cztery osoby. Na przeciwko wejścia stała kobieta za ladą, która rozciągała się na całą szerokość sali. Oprócz lady postawiono tam dwie komory zatrzymujące ciepło pożywienia. Wszystko wyglądało by przyjemnie, gdyby nie twarze ludzi tu przebywających, które były teraz skierowane na Katherine. Wszystkie. Poczuła speszenie, nigdy jeszcze nie widziała wszystkich podopiecznych zakładu. Była ich tutaj znaczna ilość, mimo wszystko nie dostrzegła twarzy ani Susanne, ani Gabriela. Co do drugiego się nie martwiła, natomiast nieobecność Susy zaniepokoiła ją i doprowadziła jej żołądek do poruszeń. Martwiła się. Obiecywała sobie, że nie będzie przywiązywać się do tych ludzi. Skarciła się w duchu za to, że jest taka słaba w postanowieniach.
- Susanne nigdy nie je śniadania - usłyszała za plecami. Odwróciła się i ujrzała anielskiego blondyna, który, jak twierdziła pani Darkmind, nadużywał przemocy wobec swoich bliskich.  Miał na sobie cienki ciemny golf, dzięki czemu mięśnie brzucha na jego chudym ciele się podkreślały. Interesujące były jego mocno wystające kości biodrowe, które wyróżniały się na tle płaskiego ciała. Miał na sobie ciemne spodnie opinające nogi. Te wszystkie rzeczy sprawiły, że wyglądał na jeszcze bardziej szczupłego i wysokiego. Miał w sobie coś z Draculi. Był mroczny, blady a jego wzrok jakby zabijał. Był jednak interesujący i, prawdopodobnie, ważny rangowo w tym miejscu, ponieważ  każdy obecny na sali przeniósł wzrok z Katherine na niego. Na Taylora Smitha. - Jest weganką - każda wymówiona przez niego spółgłoska była przeciągana, przez co jego głos był mocny i drapieżny. Wertował ją wzrokiem. - Poza tym, pewnie teraz śpi - dodał, uśmiechnął się znacząco i spojrzał głęboko w oczy Katherine. - To ty ją wczoraj uratowałaś, jak bynajmniem twierdzi? - spytał z nutką ironi. Nie był amerykaninem. Jego angielski akcent możne było usłyszeć nawet będąc nie do końca słyszącym. Dumnie oświadczał więc światu, że jest Anglikiem.
- Nie jestem superbohaterem. Jestem człowiekiem. Być może jej pomogłam, ale uratować się może tylko sama - odpowiedziała po chwili. Czuła jak cała sala przygląda się tej dwójce i słyszy każde wypowiadane przez nich słowa. Było to przytłaczające,  mimo to nie chciała aby blondyn myślał, że ją speszył swoimi słowami.
Widziała, jak usta Taylora, pełne i duże układają się w słowa, które chciał jej powiedzieć. Mimo to ich nie wypowiedział, bo nagle w sali zjawiła się duża, postawna osoba o nieprzyjemnym zapachu. Pani Hadum ściągnęła na siebie uwagę wszystkich. Spojrzała w stronę Katherine i uśmiechnęła się nieprzyjemnie.
Tylko mnie nie zjadaj, wszystko tylko nie to.
Podeszła do niej i zabrała jej wiadro z wodą. Wyrwała je z taką siłą, że jakikolwiek protest za strony Katherine był bezcelowy. Uniosła wiadro wysoko i rzuciła nim w środek pomieszczenia. Tak po prostu. Woda rozlała się w powietrzu, jeszcze zanim wiadro upadło na ziemię.
- Co pani zrobiła?! - krzyknęła zdezorientowana Katherine. Jeszcze nigdy nie użyła takiego tonu do osoby starszej od siebie, zawsze szanowała osoby dorosłe, tudzież starsze od niej. Niemniej jednak pani Hadum przekraczała granice jakichkolwiek ludzkich zachowań, zachowując się conajmniej jak wygłodniałe dzikie zwierzę.
- Wynosić się stąd! - powiedziała do osób zebranych w sali i wskazała na Katherine. - Sprzątasz cała stołówkę. I nie pytaj za co. Trzeba było robić co do ciebie należy, nie rozmawiać z podopiecznym.
Kate poczuła napływające do oczu łzy. Miała jednak również przed oczami scenkę, jako to takowej pani Hadum wyrywa wszystkie włosy na głowie i pali ją na stosie lub zatapia na dnie rzeki. Tak w średniowieczu radzono sobie z wiedźmami.
Chciała odpowiedzieć jej zdaniem podrzędnie złożonym praktycznie z samych wulgaryzmów, ponieważ nic innego nie przychodziło jej do głowy, kiedy poczuła rękę wyciagnietą przed jej ciałem. Rękę, która była wyciągnięta przez Taylora by ją zatrzymać. Spojrzał na nią znacząco i głośno westchnął.
- Droga Glorio, czy to konieczne wspinać się na szczyty hańby rozmawiając z pracownikami? - Katherine spojrzała na niego omniemana.  Co miał na myśli? - Przecież jesteś za dobra - ciągnął - by wtrącać się w pracę mniejszych. Tym - wskazał znacząco na bałagan w sali - zajmie się pani Wellaton, nasza sprzątaczka. Czyż nie mam racji? - uśmiechął się i wysłał sygnał Hadum, że być może naprawdę mówi coś mądrego.
Jego uśmiech przesiąkał fałszem i Katherine dobrze to wiedziała. Nie miała jedak zamiaru o tym informować Hadum, bo póki ona była pyszną śmierdzącą zrzędą, nie groziło to niczym negatywnym.
- Myślę, że powinna pani odpocząć - złapał ją za ręcę, żadnego sprzeciwu. - Odprowadzić? - zapytał uprzejmie i spojrzał w jej stronę swoją anielską twarzą.
- Nie, Taylor - puściła się chłopca a Kate pomyślała, że jednak zapłaci za rozmowę z nim. - Pójdę sama - oświadczyła i opuściła stołówkę, która przypominała pobojowisko. Katherine patrzyła w puste drzwi wejściowe tak bardzo szokowana, jakby ktoś ogłuszył ją młotem pneumatycznym.
-Zamknij buzię, bo to brzydko wygląda - oznajmił i ruszył ku wyjściu. - Nie wiem jak wy sobie beze mnie poradzicie w tej dziurze.
Ja też tego nie wiem, bo chyba jesteś mi tu potrzebny.

Reszta dnia Katherine upłynęła nad wyraz miło. Pilnowanie na sali okazało się łatwą rzeczą, a widok nienawidzącej wszystko Susanne przyprawił ją o uśmiech zadowolenia. Wracając do domu nie przeszkadzały jej nawet kałuże głębokości Rowu Mariańskiego. Myślała tylko o anielskim chłopcu, który okradł ją z przeczuć, że pozbawiła się emocji.
~*~

Od autorki: Wybaczcie, że musieliście tyle czekać na trójkę, ale nie miała głowy do pisania. Kompletnie. Zapewne odbija się to na rozdziale, który - oficjalnie przyznaję - jest bez sensu. Jestem pewna, że zniechęciłam Was do czytania dalszej części, ale cóż poradzić? Jest to nawet pozytywny rozdział, bo jestem w dość dziwnym nastroju. Mam pokoncertową depresję, ale to nic. W Rybniku było niesamowicie. Dziękuję za 1k wyświetleń oraz każdy komentarz, który jest dla mnie motywacją do pisania. Pozdrawiam.

PS Rozdział pisałam na telefonie (dwa razy się usunął ;-;) więc jeżeli są jakieś błędy to poprawię je 1.07. :)